Nie ma to jak zgrana ekipa

Ostatnia sobota to super ekspresowe tempo ekipy, która tak sprawnie działała, że nawet zupa stwierdziła – no dobra, ugotuję się trzy kwadranse wcześniej. Większość to byli wolontariusze, którzy byli pierwszy raz lub nie więcej niż kilka! Na koniec od wolontariuszki z dłuższym stażem usłyszałam, że to chyba nie świadczy za dobrze o tych „starych”, bo chyba za mało się starają. Moje zdanie jest takie, że my w naszej kuchni rekordów nie bijemy i dobrze jest wtedy kiedy mamy taką ekipę, że nie trzeba się za bardzo spinać i popędzać, aby wszystko zostało przygotowane, spakowane na czas i zawiezione punktualnie na dworzec.
Mamy świadomość, że niektórzy na nasz posiłek czekają już od dłuższego czasu. Jednak osobiście lubię ten czas kiedy przed pakowaniem mamy dłuższą chwilę, aby usiąść przy wspólnym stole. Kiedy stawiamy na nim garnek z zupą przygotowaną przez wolontariuszy i przed wyjściem jemy wspólnie posiłek. To taki czas dla wolontariuszy. Podziękowanie za poświęcony czas, ale też tworzenie wspólnoty.
Tym razem ugotowaliśmy krupnik według naszego przepisu z pieczarkami i selerem naciowym. Gęsta, aromatyczna zupa jeżeli jest pierwszym posiłkiem dnia musi być sycąca.
Uśmiechnęłam się na widok dwóch blaszek ciasta, które zostały pozostawione przed drzwiami naszej siedziby. Takie „znaleziska” potrafią zrobić dzień, bo jak widać nie ma co się martwić zawczasu, że słodkiego nie będzie, bo był to piękny początek.
Z całego serca dziękujemy za domowe ciasta. Uzupełniliśmy ewentualne braki wafelkami. Wydaliśmy 100 litrów zupy, 200 kanapek, kilkadziesiąt litrów gorących napojów. Dla kilku mocno spóźnionych osób nie było już nic. Spóźnienie u nas to 30 minut od momentu nalania pierwszej miski zupy.
Jedzenie się skończyło, ale czekaliśmy jeszcze na medyków, którzy jeszcze długo po tym opatrywali rany i jako ostatni zeszli z peronu. Powoli zbliża się ten trudny czas...
Wiola